poniedziałek, 24 lutego 2014

Sherlock wiecznie żywy, czyli wywołujemy dysonans poznawczy i dobrze nam z tym


Wyobraźcie sobie, drodzy Państwo, że przychodzicie w odwiedziny.
Wszystko, jak można by się spodziewać. Kawa, herbata, ciasto, napoje alkoholowe (jesteśmy dorośli, wolno nam!), rozmowy o książkach, polityce, muzyce, służbie zdrowia, co tam u Was w planach wakacyjnych, jak dzieci w szkole, na czym w kinie byliście, kiedy idziemy na impro itp, itd.
I w pewnym momencie gospodyni podnosi się i z: "Ooo! Coś Wam muszę pokazać!" przynosi z drugiego pokoju lalkę. Szydełkową. Wysokości tak około 25cm. I wręcza ją Wam z zachwyconym okrzykiem: "Cudny, prawda?!"


Jak reagujecie?
a. Wyrywacie lalkę z rąk gospodyni, dławiąc się zachłannie i wrzeszczycie "Skąd masz?! Ja też chcę!!"?
b. Uważacie, że dorosłym ludziom nie wypada przesadnie okazywać emocji, więc tylko przełykacie nerwowo ślinę i dystyngowanym (ukrywając zazdrość) tonem pytacie, gdzież to można nabyć takiego Sherlocka?
c. Uważacie, że poważni ludzie nie powinni bawić się lalkami (a przynajmniej nie powinni się do tego przyznawać publicznie!), więc od niechcenia rzucacie: "Faktycznie ładny, spodobałby się mojej córce" (ha!)?
d. Nie rozumiecie, o co chodzi tym wszystkim ludziom wokoło, więc uciekacie z krzykiem?

Na szczęście jakieś 3/4 naszych znajomych zostało już szczęśliwie zszerlokowanych, więc mogę Was zapewnić, że wariant d zdarza się wyjątkowo rzadko.
Zatem jeśli ktoś uwielbia, lubi, z ciekawością zerka, albo po prostu słyszał o tych panach:

żródło: moeatthemovies.com

zwykle wybiera zachowania od a do c. I uzmysławia sobie, że ma w rękach nie byle co, ale fanowski gadżet! A wtedy właśnie możemy przejść radośnie do szczegółowego omawiania przepięknie skręconych włosów, oczu błękitnych i sarkastycznego uśmieszku ("Jak żywy!")




oraz zapierających dech w piersiach detali, jak szalik (fantazyjnie zawiązany), kołnierz (odpowiednio postawiony) i poły płaszcza (właściwie łopoczące).



Ci, którzy wyłapują co smakowitsze szczegóły, zauważają także uroczą patkę na tyle płaszcza i fikuśne cekinowe guziczki (także na rękawach!).




I tak naprawdę nie ma znaczenia, że dorośli, poważni ludzie nie bawią się lalkami. Prędzej czy później obserwujemy (zwykle nieśmiałe z początku) sadzanie/stawianie/układanie szydełkowego Sherlocka, testowanie fryzury czy kołnierza... Chociaż wiecie Państwo, dorośli ludzie nie powin.. - "Te buty da się zdjąć? Poważnie?!" Taaaaak...

Zachwycająca postać jest dziełem zdolnych rąk Królowej Matki, która dała się przekonać pod koniec zeszłego roku, że wykonana przez nią lalka, po odpowiedniej charakteryzacji, zostanie idealnym Sherlockiem. I taki właśnie Sherlock znalazł się u nas w świąteczny poranek pod choinką, aby zostać wymarzonym prezentem dla Młodej (i, co się będziemy oszukiwać, trochę też dla mnie;)
Jak żywy, prawda?:)

Sherlockowa torba z poprzedniego posta



to element dziękczynny za ten oszałamiający efekt działania królowomatczynej wyobraźni. Dziękuję Ci raz jeszcze, moja droga:)

I być może nie trzeba dać się zszerlokować, żeby znów móc otwarcie przyznawać się do posiadania lalki (pff! fanowskiego gadżetu, bo przecież dorośli, poważni ludzie...!), ale dla dwóch lalek (marzy mi się Inspektor Lestrade:) to już chyba wypada?
Czego i Wam życzę:)


PS. Najbliższe plany blogowe zawierają dwie rozdawajki. Przy jednej trzeba będzie się troszkę postarać (WRESZCIE post "podaj dalej" z przepiękną biżuterią od Karoliny), przy drugiej wystarczy tu zaglądać i wyrazić chęć (WRESZCIE blogowe candy:) Zapraszam serdecznie.

czwartek, 20 lutego 2014

Wyprowadź na spacer swoją wewnętrzną fangirl, czyli z Sherlockiem "na mieście"


Wszyscy wiemy, że wiosna, panie sierżancie. Słońce namieszało w głowach nie tylko ptakom (od rana zachowują się, jakby czas był najwyższy na wybudowanie jakiegoś gniazda. Albo dwóch). Ludzie (świadomie!) od kilku dni omijają nawet dwa przystanki, wybierając pierwsze próby spacerów z odkrytą głową, zamiast tłoku w tramwaju. 
Lada chwila będzie można otwarcie pokazywać, ukryte dotąd pod kurtkami i płaszczami, swoje geekowskie koszulki, bluzy, spódnice (jeśli nabyliśmy takowe) i kostiumy kąpielowe. Ale zanim  festiwal otwartego fangirlowania rozwinie w pełni skrzydła, dziś w menu - torba.  



Powstała na specjalne zamówienie, według baaardzo ogólnych wytycznych (Sherlock! serce z motywem brytyjskim! żadnego fioletu! "I am sherlocked" included!) i z ogromną ilością przestrzeni na wszelkie projektanckie fanaberie i niespodzianki. Co za zaufanie:)



Uszyta z łączonych materiałów, wzmocniona i usztywniona. Taka do codziennego i/lub wyjściowego noszenia miliona rzeczy, które każda z nas bez wątpienia MUSI mieć zawsze ze sobą.





Udało mi się znaleźć fragment ściany z poręcznym haczykiem, żeby pokazać Wam, że torba utrzymuje kształt przy noszeniu. Wymiary? Dno 28x8cm, szerokość przy górnej krawędzi 35 cm, wysokość 34cm. Spokojnie mieści format A4 i to w dwóch ryzach papieru:)





Sherlockowe motywy są częściowo malowane farbami do tkanin, a część z nich to własnoręcznie wykonane aplikacje


Regulowany pasek o długości 120cm pozwala nosić torbę przewieszoną na skos lub na ramieniu, a nawet po prostu w ręku, jeśli ktoś lubi.





Torba zapinana jest na suwak i dodatkowo, dla tych którym przez chwilę brakuje rąk do dokładnego zapięcia, na mocny zatrzask.


W środku wykończona bawełnianą podszewką, z wszytą zasuwaną, pojemną kieszonką





oraz podwójną kieszenią po drugiej stronie, np. na telefon. Dodatkowo - doszyta smycz z karabińczykiem, ponieważ nowa właścicielka zwykle nie ma czasu, ani nadprogramowej ręki, na szukanie kluczy w czeluściach torby.


Jak mówi nowa właścicielka - torba służy do zadawania szyku na mieście:) 
Tak fangirlować to ja lubię!
 
Zostawiam Państwa z muzyką z serialu i idę szyć kolejną, niecałkiempodobnąalemożechociażtrochę? torbę.




W następnym poście pochwalę się tym, co przyjechało do mnie od bardzo zdolnych Dziewczyn z różnych stron Polski: Karolki i Królowej Matki, i co nieustannie wywołuje u mnie ataki niepowstrzymanego zachwytu. 


piątek, 14 lutego 2014

Z miłości do zwierząt, czyli co, kto i w czym


Podobno bez postu walentynkowego w blogosferze ani rusz.
Jest obowiązkowy, jak jedlina na Święta, jak pączki w karnawale, jak czerwone maki na Monte Cassino. Bezwzględnie konieczny, jak Flip Flapowi, Watson Sherlockowi i chmiel (to znaczy w tym sezonie -  kwietny wianek, oczywiście!) rogom jelenim.
Zatem proszzzz:


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...